sobota, 9 października 2010

Upiór Opery - Gaston Leroux


Oglądając film „Upiór w Operze” (z 2004) byłam po prostu zachwycona tą historią. Lubię musicale, a w tym muzyka mnie urzekła, jak również sam Upiór, który budził we mnie współczucie i wydawał się być przystojny mimo maski.  Co ważniejsze jednak, jawił mi się jako wrażliwy artysta i postać dużo ciekawsza od adoratora Christine, którym był narwany młodzieniaszek. Książkę „Upiór Opery” Gaston’a Leroux wydaną 100 lat temu przeczytałam dopiero teraz licząc, że będzie lepsza od filmu, bo tak zazwyczaj bywa. 

Okładka opis pochodzi od wydawcy


Upiór z opery istniał naprawdę. Od pierwszych chwil, kiedy zacząłem przeglądać dokumenty Akademii Muzycznej, uderzyła mnie nadzwyczajna zbieżność między zjawiskami łączonymi zazwyczaj z duchem , a jednym z najbardziej tajemniczych i fantastycznych dramatów, jakie kiedykolwiek miały poruszać Paryż. Doszedłem wkrótce do wniosku, że można będzie, być może, racjonalnie wyjaśnić jedną historię dzięki drugiej.

Moja opinia:
XIX wiek, paryska opera i tajemniczy duch cichaczem przemykający korytarzami, Głos nazywający nawet sam siebie „upiorem”. Upiór ma specyficzne wymagania i ustępujący ze stanowiska dyrektorzy z ulgą przekazują je swoim następcom, którzy się nimi jednak niespecjalnie przejmują. W operze zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a obiektem zainteresowania staje się śpiewaczka Krystyna - nieoszlifowany diament, którym Upiór chce się zająć osobiście... Czy można zmusić kogoś do miłości? I jakich zbrodni może dopuścić się ktoś, kto nigdy nie poznał, co to miłość?  
Ponoć nie ma książek dobrych i złych, są tylko dobrze i źle napisane. W tym przypadku myślę, że „Upiór...” należy do tej drugiej kategorii, bo o ile historia, pomysł jest bardzo ciekawy, o tyle książka jest napisana jak dla mnie trochę nieporadnie. Czytając lubię zatracać poczucie rzeczywistości, zarywać noc, by się dowiedzieć co dalej, a „Upiór...” ku mojemu zdziwieniu nie porwał mnie (do swojej kryjówki ;). To nie dlatego, że widziałam najpierw film, bo przecież czasem zakończenie książki jest inne od filmowego; to chyba też nie dlatego, że bohaterowie mieli już twarze aktorów...Po prostu język nie przypadł mi do gustu (czytane po polsku), a bohaterowie (oprócz Upiora) nie byli wystarczająco nakreśleni, by żywić do nich jakieś szczególne uczucia, identyfikować się z nimi. Christine przedstawiona jako uosobienie perfekcji, czystości, uczciwości- nie lubię takich jednoznacznych postaci, bo są nierealne; jej adorator - nudny jak flaki z olejem. Co się autorowi książki udało, to stworzyć niesamowitą postać Upiora - okrutnego i nieszczęśliwego geniusza, cierpiącego z powodu swojego wyglądu i samotności; nie jest on jednowymiarowy i budzi czasem mieszane uczucia.
Ktoś pewnie zarzuci mi ignorancję wobec tej książki, może i słusznie, lecz ja tak właśnie ją odebrałam, co nie znaczy iż nie marzę, by zobaczyć „Upiora Opery” w... teatrze.


1 komentarz:

  1. Mi nawet podobała się, tylko czasem było mi ciężko czytać. A Upiór miał rysy podobne do Geralda Butlera;-)

    OdpowiedzUsuń