środa, 23 listopada 2011

Nazywam się numer cztery - Ting-Xing Ye

Książki o Chinach i czasach rewolucji Mao są wg mnie bardzo ciekawe. Do dziś pamiętam przeczytany kiedyś Dziki Imbir

Autobiograficzna opowieść o chińskiej dziewczynce, rzuconej w wir okrutnej "rewolucji kulturalnej", rozpętanej przez Mao w latach 1960. Ting miała kilka lat, gdy władze uznały jej ojca za kapitalistę i pozbawiły prywatnej fabryczki. Wkrótce rodzice umierają, zostawiając Ting z czworgiem rodzeństwa bez środków do życia. Niebawem dziewczynka zostaje oddzielona od najbliższych i zesłana na wieś do obozu pracy. Przejmująca historia dziecka, które w czasach terroru Czerwonej Gwardii musiało nauczyć się tylko jednego: jak przeżyć.

Źródło

Moja opinia:
Lubię takie książki: o kulturze Dalekiego Wschodu, jakże innej od naszej; o życiu w trudnych warunkach życiowych, politycznych; o wpływie sytuacji w kraju na los zwykłego obywatela...Ta książka jest lekturą wciągającą i wartościową, świetnie się ją czyta i aż zapragnęłam przeczytać inne książki tej autorki. Jej pamiętnik "Liść na lodowatym wietrze" nie został (z tego co wiem) przetłumaczony na język polski, a jestem pewna, że mógłby być równie fascynujący, co „Nazywam się numer cztery”, bo Ting-Xing Ye w swoich książkach opiera się na własnych, strasznych przeżyciach. To, co przeczytałam w „Nazywam się numer cztery” było naprawdę trudne do uwierzenia, mimo, że już parę książek o podobnej tematyce mam na swoim koncie. Warto zwrócić też uwagę na styl z jakim pisze autorka, choć jeśli chodzi o bohaterów to tylko wybrani (w tym oczywiście ona sama) są wyraziści, większość, z tego co pamiętam, została jedynie zarysowana. Podsumowując: polecam książkę, zwłaszcza tym, którzy lubią takie klimaty.

"Skafander i motyl" - Jean-Dominique Bauby

Słyszałam o filmie o podobnym tytule, więc gdy zobaczyłam książkę w bibliotece, postanowiłam ją przeczytać :)

Był estetą i kochał życie. Ale życie nie wzięło tego w rachubę. Jak w skafandrze zamknęło go w jego własnym ciele. Wylew krwi do mózgu zaskoczył go w chwili, gdy wypróbowując nowy model BMW, jechał na spotkanie z nową towarzyszką życia. Był 8 grudnia 1995 roku. Świadomość odzyskał w styczniu. Ale była to świadomość zamurowana jak w więzieniu, w znieruchomiałym ciele, nad którym nie miał żadnej kontroli. Widział, słyszał, nie stracił powonienia - ale stracił swoje ciało. Nie mógł nawet przełykać pokarmów ani oddychać bez pomocy aparatury medycznej, a jedynym zewnętrznym wyrazem obecnego w ciele życia była mrugająca jak motyl lewa powieka i nieznaczne poruszenie głową. Skafander i motyl. W takim stanie napisał tę książkę. Książkę przejmującą i poruszającą, która daje dużo do myślenia. O losie i o życiu, rzecz jasna, ale także o stosunku duszy do ciała, o stosunku myślenia i odczuwania do własnej cielesności. Napisał książkę, której znaczenie nie sprowadza się do sensu czysto literackiego czy nawet filozoficznego, bo jest ona zdarzeniem splatającym w niepodzielną całość literaturę i egzystencję.
Źródło

Moja opinia:
Książka „Skafander i motyl” została podyktowana mrugnięciami powieki przypominającymi trzepot skrzydeł motyla. Skafander to paraliż krępujący inteligentnego, młodego mężczyznę i nie pozwalający mu na absolutnie żadną aktywność, poza umysłową. Jest on świadom tego, co się dzieje i chce opisać swoje przemyślenia, więc powieką dyktuje całą książkę. Jest to niestety prawdziwa historia Jeana-Dominique'a Bauby, który po udarze mózgu popadł w stan zamknięcia i na niego został skazany bez nadziei na wyzdrowienie. Na podstawie książki powstał film pt.Motyl i Skafander  . Nie widziałam go jeszcze, ale mam zamiar. Książka, wbrew opisowi, jak dla mnie była taka sama, tzn. ciekawa, taka „inna”, tematyka niecodzienna,  ale lektura mnie nie porwała.

„K: Sztuka Miłości” - Hong Ying

Książka swoim opisem zachęciła mnie do przeczytania, choć tak naprawdę wpadła mi w ręce przypadkowo. Jest to ciąg dalszy mojego nadrabiania zaległości; teraz jedyne co robię z książkami, to pisanie zaległych recenzji, na czytanie nie starcza czasu :(

W roku 1936 Virginia Woolf zanotowała w swoim dzienniku: "Julian stał się mężczyzną - jest opanowany, lecz zgorzkniały, a w jego smutku wyczuwam coś tragicznego". Słowa te dotyczyły jej siostrzeńca. Julian Bell właśnie wrócił z Chin, gdzie wykładał literaturę angielską na uniwersytecie. Jego sławna ciotka nie mogła jednak wiedzieć, że młody człowiek poznał tam nowe oblicze miłości - miłości, która odmieniła go na zawsze. Pewny siebie, żądny przygód chłopak początkowo widzi w Lin - pięknej żonie dziekana uczelni - wyłącznie kolejną zdobycz: uległą i słodką kobietę Wschodu. Nowa kochanka okazuje się pisarką i intelektualistką zafascynowaną zachodnimi prądami literackimi, kobietą wyzwoloną opierającą się presji tradycji i tajemniczą mistrzynią orientalnej sztuki miłości. Kobietą, która łamie obyczajowe tabu i pozwala Julianowi poznać namiętność i erotyzm, jakich jeszcze nie doświadczył. Wzajemne pożądanie zmienia się w głębokie uczucie, za które oboje zapłacą najwyższą cenę...
 Źródło

Moja opinia:
„K: Sztuka Miłości” po opisie wydaje się być fascynującą lekturą, ale raczej takową  nie jest. Zakazany romans głównych bohaterów, intelektualistów, których zetknął ze sobą los chyba trochę za późno, jest bardzo ognisty i niebezpieczny...Tytułowa „sztuka miłości” to zestaw tajemniczych erotycznych sztuczek, których główna bohaterka używa na swoim partnerze ku jego uciesze. Pikanterii dodaje fakt, że o ich schadzkach nikt nie może się dowiedzieć, a zwłaszcza mąż głównej bohaterki. I na tym chyba koniec, o tym generalnie jest ta książka. Przeczytałam szybko; lekkie to i niezbyt wartościowe. Można przeczytać, ale nie polecam jakoś strasznie gorąco, choć lubię takie wschodnie klimaty, to jednak nie jestem zachwycona.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Ostatnia Piosenka - Nicholas Sparks

Najpierw widziałam film pod tym samym tytułem, potem przeczytałam książkę. Film jak to film - taki dla nastolatków, popowa muzyczka, fajna dziewczyna i chłopak, romantyczna miłość, konflikt z rodzicem i takie tam...Ale dobrze się oglądało, choć wiadomo, że arcydzieło to nie było. Przeczytałam książkę, bo pomyślałam: „Gorsze to od filmu raczej nie będzie.”

Życie siedemnastoletniej Ronnie Miller wywróciło się do góry nogami, gdy jej ojciec postanowił porzucić karierę i wyjechać do niewielkiego miasteczka w Północnej Karolinie. Jego ucieczka oznaczała koniec małżeństwa Millerów. Trzy lata później Ronnie dalej nie chce mieć nic wspólnego z ojcem i nie utrzymuje z nim kontaktu.
Nieoczekiwanie matka wysyła dziewczynę i jej młodszego brata, Jonaha, by spędzili wakacje w Wilmington. Dla Ronnie to ciężka próba - przyzwyczajona do Nowego Jorku, zakochana w jego nocnym życiu i modnych klubach, musi zmierzyć się nie tylko z niechęcią do wiodącego spokojne życie pianisty i zaangażowanego w budowę miejscowego kościoła ojca, ale również z senną atmosferą nadmorskiej mieściny. Wszystko wskazuje na to, że to będzie najgorsze lato w jej życiu...
Źródło

Moja opinia:

Szczerze mówiąc, nie pamiętam jakie miałam wrażenia po przeczytaniu książki i nawet ciężko mi powiedzieć na ile różniła się od filmu. Jedyne co wiem to, że nie pozostawiła jakichś silnych wrażeń, była przyjemną lekturą, czytało się lekko (jak to Sparksa), ale nie ruszyła mną  jakoś specjalnie. Po filmie oczywiście miałam już twarze głównych bohaterów i sceny z filmu przed oczami...Ech, tak to potem jest. Generalnie, polecam książkę fanom Sparksa, a Ci co go nie znają, niech zaczną może jednak od „Jesiennej Miłości” lub „Pamiętnika” (który aktualnie próbuję czytać po angielsku, ale nudzi mnie).

Jodi Picoult - Jesień cudów

Nadszedł listopad, koniec roku zbliża się nieuchronnie, a tymczasem na moim blogu nie działo się nic od lipca, masakra po prostu :) Nie znaczy to, że nic nie czytałam; okazało się po prostu, że w wakacje mam dla siebie jeszcze mniej czasu niż w czasie roku szkolnego, kiedy to uczę się/pracuję. Cóż, teraz trzeba nadrobić zaległości i o każdej z przeczytanych pozycji napisać choć parę słów, aby zachować jakąś ciągłość. Niestety, wygląda na to, że w tym roku znów nie uda mi się przeczytać 52książek, ech...

Mariah przyłapuje męża z inną kobietą i wpada w depresję, a jej córka Faith - świadek zdarzenia - zaczyna zwierzać się wyimaginowanej przyjaciółce. Początkowo Mariah lekceważy te rozmowy, jednak kiedy Faith dokonuje kolejnych cudownych uzdrowień, a na jej dłoniach pojawiają się stygmaty, zadaje sobie pytanie, czy córce istotnie nie objawia się Bóg. Wieść rozchodzi się błyskawicznie - Mariah i Faith wbrew własnej woli stają się bohaterkami medialnego cyrku. Rozwój sytuacji nieuchronnie prowadzi do destabilizacji rodziny dręczonej przez media, lekarzy oraz posiadaczy jedynych słusznych prawd.


Moja opinia:
Jako, że mam mało czasu i nie ma w przypadku tej książki co się rozpisywać, napiszę krótko i na temat: przewidywalny gniot. Matka-lwica-niedoceniana żona-namiętna kochanka, przemiana zakompleksionego showmana-zranionego grzesznika, wydumane rozterki i w ogóle...Rozumowanie głównych bohaterów co najmniej dziwne...Typowa Picoult, ale tu w słabym wydaniu. Pomysł na książkę jak dla mnie był absurdalny; generalnie zaczynam odnosić wrażenie, że autorka swoje książki produkuje wręcz taśmowo...Nie polecam tak czy siak, opis wydawcy powinien był mnie wystarczająco zniechęcić, ale chciałam przeczytać; w rezultacie straciłam czas.

wtorek, 26 lipca 2011

Szanghajska kochanka - Wei Hui Zhou


Opis wydawcy zachęcił mnie do czytania, ale nie powiem, żeby książka spełniła moje oczekiwania. Spodziewałam się czegoś lepszego.

Opis wydawcy:
Na wpół autobiograficzna powieść młodej chińskiej pisarki, wyklęta i zakazana z powodu swojej zmysłowości i poruszania tematów typowych dla kultury Zachodu, a w Chinach uznawanych za tabu. Główną postacią książki jest Coco, kelnerka w szanghajskiej restauracji, niecierpliwa życia, pragnąca lepiej poznać samą siebie. Rozdarta miedzy dwóch kochanków - Marka, żonatego mężczyznę z Zachodu i Tientiana, samotnika i narkomana, którego darzy miłością - pisze powieść, w której stara się opisać targające nią uczucia i emocje.

Źródło 

Moja opinia:
„Szanghajska kochanka”, czyli rzecz o młodej Chince, wiecznej studentce dziennikarstwa, która uwielbia imprezy i nawiązywanie dziwnych znajomości i utrzymywanie jeszcze dziwniejszych relacji damsko-męskich. Dodam jeszcze, że jest kelnerką, choć nie wiem kiedy znajduje czas na pracę, skoro najczęstszym jej zajęciem jest picie, pisanie książki i cucenie nieprzytomnego ćpuna-impotenta, będącego jej chłopakiem. Wiem, to brzmi okropnie, ale po tej książce czuję niesmak i myślę, czytanie jej było marnowaniem czasu. W szafce leży jeszcze wypożyczona z rozpędu druga część „Poślubić Buddę”, ale nie mam na nią ochoty. Jedynym plusem tej książki jest język, niepokojący i dobrze oddający nastrój oraz obraz wydarzeń.

Wyszłam z krainy ciszy - Fiona Bollag

Nadrabiania zaległości w pisaniu recenzji ciąg dalszy :)

Opis wydawcy:
Ludzie, którzy nie słyszą, żyją wśród zgiełku tego świata jakby w dźwiękoszczelnych komorach. Nie znają szumu wiatru ani huku fal, które rozbijają się o brzeg, nie słyszą cykania świerszczy, klaksonów aut ani łoskotu nadjeżdżającego pociągu. Odczuwają drgania dźwięku, nie słyszą jednak, kiedy ktoś podchodzi do nich z tyłu i zaczyna mówić. Często są zdani na siebie i czują się osamotnieni. Istnieje jednak ratunek - implant ślimakowy....
Oto historia dziewczyny, która przyszła na świat z wrodzoną głuchotą. Początkowo nikt się nie zorientował, że Fiona nie słyszy. Musiała się nauczyć odczytywać słowa z ruchu warg. Nie miała pojęcia, jak może brzmieć muzyka. W wieku 16 lat poddała się zabiegowi wszczepienia nowoczesnego urządzenia - implantu ślimakowego. Od tego czasu żyje w zupełnie innym świecie.
Jest młodą energiczną kobietą, która wie, jak wielkim darem jest słuch - ale również ma świadomość, że okres przeżyty w krainie ciszy też nie był czasem straconym. Bowiem właśnie wtedy znalazła w sobie siłę, aby poznawać świat pozostałymi dostępnymi zmysłami. Fiona chciałaby się wsłuchać w serca bliźnich. Pragnie też być słyszana przez innych. Wszystkim tym, którzy zmagają się z jakimś problemem zdrowotnym, chciałaby dać promyk nadziei. Wzruszająca książka. To opowieść, która wszystkich podniesie na duchu.
Źródło

Moja opinia:

„Wyszłam z krainy ciszy” to prawdziwa historia dziewczyny, która od urodzenia nie słyszała.  Jej dotychczasowe życie zmieniło się diametralnie po wszczepieniu implantu, najpierw na jedno, a potem na drugie ucho. Z książki dowiadujemy się jak wyglądała droga Fiony ku usłyszeniu dźwięków otaczającego ją świata. Głuchota uniemożliwiała jej normalny kontakt z rówieśnikami, wykluczała wiele rozrywek, nie mówiąc o tym, że utrudniała sprawną komunikację. Dzięki operacji bohaterka, i zarazem autorka książki, nie tylko odzyskała słuch, ale także pewność siebie, która pomaga jej teraz iść śmiało przez życie.
Książkę dobrze się czyta, choć przyznam, że nie porwała mnie historia Fiony. Wprawdzie dzięki autorce miałam wgląd w odczucia osoby niesłyszącej, jednakże w moim odczuciu ta relacja miała formę sprawozdania, co do mnie nie trafiło jakoś szczególnie. Czytanie tej książki nie było stratą czasu, warto przeczytać choćby po to, żeby docenić to, czego na co dzień nie doceniamy - możliwość słuchania muzyki, śpiewu ptaków, a nawet marudzących rodziców.