poniedziałek, 14 listopada 2011

Jodi Picoult - Jesień cudów

Nadszedł listopad, koniec roku zbliża się nieuchronnie, a tymczasem na moim blogu nie działo się nic od lipca, masakra po prostu :) Nie znaczy to, że nic nie czytałam; okazało się po prostu, że w wakacje mam dla siebie jeszcze mniej czasu niż w czasie roku szkolnego, kiedy to uczę się/pracuję. Cóż, teraz trzeba nadrobić zaległości i o każdej z przeczytanych pozycji napisać choć parę słów, aby zachować jakąś ciągłość. Niestety, wygląda na to, że w tym roku znów nie uda mi się przeczytać 52książek, ech...

Mariah przyłapuje męża z inną kobietą i wpada w depresję, a jej córka Faith - świadek zdarzenia - zaczyna zwierzać się wyimaginowanej przyjaciółce. Początkowo Mariah lekceważy te rozmowy, jednak kiedy Faith dokonuje kolejnych cudownych uzdrowień, a na jej dłoniach pojawiają się stygmaty, zadaje sobie pytanie, czy córce istotnie nie objawia się Bóg. Wieść rozchodzi się błyskawicznie - Mariah i Faith wbrew własnej woli stają się bohaterkami medialnego cyrku. Rozwój sytuacji nieuchronnie prowadzi do destabilizacji rodziny dręczonej przez media, lekarzy oraz posiadaczy jedynych słusznych prawd.


Moja opinia:
Jako, że mam mało czasu i nie ma w przypadku tej książki co się rozpisywać, napiszę krótko i na temat: przewidywalny gniot. Matka-lwica-niedoceniana żona-namiętna kochanka, przemiana zakompleksionego showmana-zranionego grzesznika, wydumane rozterki i w ogóle...Rozumowanie głównych bohaterów co najmniej dziwne...Typowa Picoult, ale tu w słabym wydaniu. Pomysł na książkę jak dla mnie był absurdalny; generalnie zaczynam odnosić wrażenie, że autorka swoje książki produkuje wręcz taśmowo...Nie polecam tak czy siak, opis wydawcy powinien był mnie wystarczająco zniechęcić, ale chciałam przeczytać; w rezultacie straciłam czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz